Nie odpuściłem i - chociaż nie mogę powiedzieć, że przygotowałem się do tego wyjazdu - wiedziałem, że któryś z kompleksów prehistorycznych świątyń trzeba odwiedzić. Tata na szczęście też kojarzył, że na rewersie eurocentów jest właśnie brama z Mnajdry. Tam też jedziemy.
A właściwie do Ħaġar Qim (czyt. hodżiar chim), bo tak jeżdżą autobusy. Pogoda ładna. Zauważamy przy okazji, że na lotnisko można jechać dużo szybciej, byle nie linią 8, teoretycznie bezpośrednią. Linia 38, którą jedziemy, też zatrzymuje się przy lotnisku. No, może kawałek dalej; ale jedzie chyba 15 minut, a nie 40...
Dojeżdżamy na południe wyspy, do kompleksów Ħaġar Qim i Mnajdra. Przy kasie widzimy, że kompleks Mnajdra nieczynny ze względu na remont... Jak na świątynie prehistoryczne (czyli więcej domysłów niż faktów; w dodatku większość widać już zza płotu), cena 4,5 euro jest raczej zaporowa... Dlatego wchodzę sam.
- Czy na polską legiymację studencką dostanę zniżkę, bo EURO<26 nie mam [skończyła mi się ważność...]?
- Tak, tak - kasjer spogląda na legitymację - a skąd jesteście, z Polski?
- Tak.
- Z Wrocławia?
- Tak - odpowiadamy zdziwieni.
- A, bo ja byłem tam na Taizé ze 15 lat temu!
A że wspominał ten wyjazd bardzo dobrze (nie licząc pogody), zyskaliśmy na Malcie przyjaciela :)
Wróciwszy z oglądania głazów sprzed kilku tysięcy lat, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. A nasz przyjaciel wyciąga z kieszeni kartkę z adresem - jakby miał ją już przygotowaną.