Rezerwując bilety, wybraliśmy sobie miejsca przy oknie w tylnej części samolotu. „Nasz” boeing ma układ siedzeń 2-3-2, dobrze więc, że właśnie taką dwójkę udało nam się złapać. Inna sprawa, że samolot nie jest pełny. Wrażenia z lotu mam dobre - można było troche pospać, całkiem przyzwoicie nakarmili, duży był też wybór w pokładowym systemie rozrywkowym (choć akurat gry nie działały). Jedyne, czego zabrakło, to widoki. Nie było widać Szetlandów, Islandii, Grenlandii (trasa biegła nieco na północ względem tej pokazanej przez Geoblog). Chmury nieco się przerzedziły dopiero nad Labradorem. To jednak wystarczyło, byśmy mogli podziwiać skute lodem i przysypane śniegiem kanadyjskie jeziora.
Lot w ogóle mi się nie dłużył. Choć nie da się ukryć, że niecierpliwie czekałem na lądowanie i przesiadkę...
(i) CPH ->
YYZ (Lester B. Pearson International Airport), Air Canada, 8 h 45 min, ok. 6420 km.