Plan "normalny" był taki, że Ania ze znajomymi jadą nad jezioro Como, gdzie do nich dołączam. Nie będąc przygotowany, mam małe szanse dotrzeć do nich do samego Bellagio (na czubku półwyspu w widłach jeziora). Sprawdzam pociągi do Como. Nie jest źle, da się dotrzeć w jakimś sensownym czasie.
Jadę więc na dworzec w Bergamo autobusem z lotniska. Tam czeka niespodzianka z biletami - nie tylko ja chcę się wsiąść do pociągu do Mediolanu, który odjeżdża za jakieś 10 minut... Ale co? Jeden z automatów nie działa, do kasy kolejka. Przy automacie ktoś walczy z płatnością kartą. Jednemu pasażerowi się udało, następny już - w tajemniczy sposób - zawiesił automat (który i tak chyba już nie przyjmował gotówki).
Pociąg za 5 minut. Patrzę, a w kiosku obok informacja "Bilety na trasy do 90 km".
- Do Como jeszcze Pani mi sprzeda?
- Chwilę... - dostaję odpowiedź, po czym ekspedientka sprawdza odległość na jakiejś swojej ściądze. - Tak, proszę.
W ten sposób zdążyłem na pociąg do Monzy.